środa, 20 lipca 2016

[5] Ostrzeżenie

,,Umiejętność przystosowania się, 
zaadaptowania była kluczem do uzyskania życiowej odporności, 
a ta z kolei była kluczem do posiadania siły."


Pierwsze promienie słońca powoli wdzierały się przez szparę w zasłonach. W pokoju panował przyjemny chłód poranka. Większość mieszkańców zamku jeszcze spała lub powoli się budziła. Wyjątkiem była kobieta z burzą czarnych loków na głowie. Tej nocy spała zaledwie kilka godzin. Większość czasu spędziła na tłumaczeniu pewnemu mężczyźnie, dlaczego nagle zaczęła wyć z bólu, a jej ramiona pokryły się krwią i dziwnymi znakami. Odruchowo spojrzała na ręce wyciągnięte wzdłuż wanny. Czarne znaki pięły się w górę jak węże i oplatały miękkie zarysy jej mięśni. Delikatnie położyła głowę na powierzchni wody i pozwoliła otulić się pianie o cytrusowym zapachu. Lucivarowi można wiele zarzucić, ale na pewno nie brak inteligencji. Dlatego też bajka o uczuleniu odpadała.
- W to mógłby uwierzyć jedynie Peter - pomyślała i się zaśmiała.
Ostatecznie nie miała jednak nic do stracenia i powiedziała prawdę. Przed oczami stanął jej obraz zdziwionej miny i pogardliwego spojrzenia mężczyzny. Oczywiście nie uwierzył i chciał natychmiast pisać do Kingsleya, aby przydzielił mu kogoś innego do misji. Sama nie wiedziała jak przekonała go, żeby tego nie robił, ale udało się i pojutrze o świcie mają stawić się w ministerstwie. Na myśl o zadaniu, które obudziło moc kierującą jej losem, czuła lekki strach i wielkie podniecenie. Niestety uczucia te były ukryte pod warstwą nienawiści do osobnika, z którym przyjdzie jej się tym zająć. Wiedziała, że będzie ciężko i spodziewała się najgorszego. Przeczytała naprawdę wiele książek o wampirach, nawet tych mugolskich, i jedyne czego się dowiedziała to, że żywią się krwią, mało śpią i boją się światła. Pan Iwanow nie wykazywał jednak żadnych oznak światłowstrętu, a i pucharów z krwią nigdy u niego nie widziała. Chyba że dodawał jej do wina, które pije o każdej porze dnia. Chociaż czy aby na pewno było to wino? Szybko odrzuciła myśl, która przyszła jej do głowy. Znała bardzo dobrze ten specyficzny zapach krwi i zorientowałaby się, gdyby pił ją podczas kolacji. W każdym razie wampiry to bez dwóch zdań jedna z najbardziej tajemniczych ras. Gdyby nie to, że podczas wielkiej wojny walczył po stronie wygranych, nie otrzymałby nawet posady gajowego.
- Chociaż kto to mówi - prychnęła pod nosem i wyszła z wody.
Dokładnie wytarła się ręcznikiem i szczelnie owinęła ramiona świeżymi bandażami. Rany co prawda już się zagoiły, ale lepiej nie ryzykować zakrwawienia koszuli na oczach uczniów. Szybko narzuciła na siebie ubrania i wyszła z łazienki do zalanego światłem salonu. Wzięła do ręki kubek z kawą i rozkoszowała się widokiem wschodzącego słońca. Dziś czeka ją pracowity dzień. Musi w końcu zorganizować ognisko i zjednać sobie uczniów. Oczywiście o ile ktoś spoza pierwszej klasy przyjdzie. Na listę zapisało się zaledwie kilka osób, ale w końcu nie było to obowiązkowe. Nie przyznała się do tego, ale była rozczarowana i miała wrażenie, że odniosła porażkę. W głębi serca marzyła by być lubianym nauczycielem, tak jak Slughorn. Każdy chciał należeć do jego Klubu Ślimaka i zyskać sympatię profesora, który wbrew pozorom lubił większość uczniów.
Jej rozmyślania zostały jednak przerwane przez pukanie do frontowych drzwi. Podeszła je otworzyć, ciekawa kto może jej szukać o tak wczesnej porze. Przez moment pomyślała, że może to być Lucivar lub Peter, ale szybko odrzuciła tę myśl. Przed drzwiami stał wysoki jak na swój wiek, zielonooki chłopak o zwichrzonych, czarnych włosach. Z wiekiem coraz bardziej przypominał swojego ojca.
- Dzień dobry - powiedział lekko przestraszony i rozejrzał się dookoła.
- Dzień dobry James. Co tu robisz tak wcześnie? Masz ochotę na gorącą czekoladę albo herbatkę?
Otworzyła szerzej drzwi, a on szybko przeszedł przez próg. Ucieszyła się na jego widok. Bała się, że straci dobry kontakt ze swoim chrześniakiem przez to, że go uczy. Rzeczywiście, widywali się rzadziej, a ich rozmowy ograniczały się raczej do tych oficjalnych między nauczycielem, a uczniem. Nie mogła go jednak faworyzować, musiała być sprawiedliwa. Mimo to przeczuwała, że jego wizyta nie jest spowodowana nagłą tęsknotą. Chłopak był wyraźnie spięty. W jej umyśle od razu powstały wizje kłopotów, które doprowadziły go do jej pokoju o tak wczesnej porze. Ostatecznie nic nie powiedziała, tylko zachęcająco uniosła brwi. Jak będzie chciał, to powie. Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Ciociu, proszę cię, abyś nie robiła dzisiaj tego ogniska.
Tego to się nie spodziewała. Wiedziała, że innym domom coś takiego by się nie spodobało, ale Gryfoni nigdy nie słynęli z wyszukanych zabaw. Miała wręcz wrażenie, że większość pierwszoklasistów jest tym nawet podekscytowana. Dla reszty uczniów nie było to obowiązkowe, więc nie wiedziała, w czym jest problem.
- A czemuż to? Wydawało mi się, że lepiej porobić coś na świeżym powietrzu i korzystać z ostatnich ciepłych dni. Poza tym, który uczeń nie chciałby przebywać po ciszy nocnej poza zamkiem? Zobaczysz, będzie super - powiedziała, przywołując na twarz szeroki uśmiech.
- Nie o to chodzi. Po prostu mi zaufaj. Jeśli lubisz pracę w Hogwarcie, nie rób tego. Wyczaruj jakiś deszcz, czy cokolwiek. To źle się skończy.
Z każdym słowem tempo jego wypowiedzi wzrastało, by na końcu przybrać nieco płaczliwy wyraz. Dodatkowo ciągłe załamywanie się głosu, spowodowane przez mutację brzmiało, jakby chłopak miał wybuchnąć płaczem. Może rzeczywiście tak było? Z jednej strony trochę ją to bawiło, ale z drugiej dawno nie widziała go w takim stanie. Jego zacięty wyraz twarzy tym bardziej przekonał ją, że nie jest to jedynie brak ochoty na zabawy przy ogniu. Widać było, że się boi, a ona nie pozwoli, aby jej bliscy żyli w strachu.
- James czy coś się stało? Możesz mi powiedzieć - zawiesiła głos - chodzi o Gryfonów, tak? Planują coś, żebym wyleciała ze szkoły?
W pokoju zapanowała ciężka atmosfera. Chłopak nigdy nie bał się swojej cioci, mimo wszystkich zasłyszanych historii. W końcu jak można lękać się kogoś, kto wyczarowywał grające bańki lub dawał się malować małej Lily? Dla niego Lucille była dobrą ciocią, która śpiewała piosenki i zajmowała się nim, gdy jego rodzice wyjeżdżali. Nie zmieniło się to, ale w tej chwili zrozumiał, dlaczego większość osób jest skrępowanych w jej towarzystwie. Ton głosu, senne spojrzenie i bezuczuciowy wyraz twarzy sprawiły, że jego ręce pokryły ciarki.
- Dziękuję za wiadomość - powiedziała.
W duchu dziękowała sobie, że tak doskonale opanowała sztukę legilimencji. Chociaż z drugiej strony myśli chłopaka same wbijały się do jej głowy, a wyraz twarzy mówił sam za siebie.
- Co zamierzasz zrobić? Czy mogłabyś nie mówić nikomu, że wiesz to ode mnie?
Jego głos był cichy i niepewny. Mimo to stał prosto i wpatrywał się w kobietę. Przemknęło jej przez myśl, że w tej chwili bardziej przypomina matkę. Ginny należała do kobiet na pozór delikatnych, które w głębi serca są bardzo silne i niezwykle waleczne. Pamiętała ją z czasów wojny. Mało kto miał odwagę rzucić zaklęciem w prawą rękę Voldemorta, a ona to zrobiła, choć chybiła. Co prawda było to bardzo głupie, ale dowodziło też, ile ma samozaparcia w dążeniu do celu. Tak, stała przed nim Ginny Weasley-Potter w skórze swojego syna.
- Nic. Dam im szansę, aby mogli się wycofać. W końcu ognisko odbędzie się dopiero wieczorem. Spokojnie, nie musisz obawiać się, że komuś powiem.
Mówiąc to, odwróciła się i podeszła do okna, stając tyłem do chłopaka. Słońce już wyszło zza horyzontu i zaczynało swoją wędrówkę po niebie. Błonia skąpane w świetle poranka wyglądały naprawdę pięknie. Jeszcze raz dała się porwać temu widokowi, dopóki nie usłyszała za sobą odgłosu zamykanych drzwi. Nawet nie słyszała, kiedy James się z nią pożegnał. Chyba mówił coś o uważaniu na siebie. Zresztą to nie było ważne. W końcu czeka ją ognisko i kilkoro Gryfonów, którym wciąż nie podoba się nowy stan rzeczy.


Dzień minął bardzo szybko. Tyczyło się to nie tylko Lucille, ale także uczniów, którzy z ciekawością wyglądali przez okna zamku. Każdy chciał przypatrzeć się zapracowanej nauczycielce. Całość wyglądała coraz lepiej. Wielki kosz zapełniał się powoli drewnem, a stół jedzeniem. Skrzaty co chwilę przynosiły kiełbaski, pianki, warzywa i wszystko, co dało się upiec nad ogniem. Było tego naprawdę dużo. Ogólnie rzecz biorąc wszystko wyglądało tak, jak powinno, a nawet lepiej. Wszystko oprócz uczniów. Nikt się nie dopisał. Mimo to Lucille nie traciła nadziei i liczyła, że uczniowie po prostu przyjdą. Jeszcze raz się rozejrzała. Wykonała kawał dobrej roboty, ale brakowało tylko jednej rzeczy. Gdy była w sierocińcu i raz do roku wyjeżdżali na wieś, ogniska to była codzienność. Każde miało pewien element wspólny, który nadawał klimatu całemu spotkaniu. Była nim muzyka! Nie mogło to być jednak byle co. Kobieta poszła do swojego pokoju i wyciągnęła z szafy starą gitarę. Czule objęła gryf i pogładziła palcami wytarty już lakier. Uśmiechnęła się i wróciła na błonia z instrumentem w ręku. Jeszcze z daleka zobaczyła kilkoro uczniów. Oparła gitarę o stół i przywitała się z nimi. 
- Chcecie mi pomóc rozpalić ognisko? Robi się już ciemno i reszta pewnie zaraz przyjdzie.
- Tak, ale dlaczego nie użyje pani zaklęcia? - spytała niska dziewczynka o kędzierzawych włosach z wielkimi okularami na nosie. 
- Dlatego, że mamy się integrować. Wykonywanie wspólnych czynności zbliża do siebie ludzi. Skoro też o tym mowa, dzisiaj możecie mówić mi po imieniu. W końcu nie można poznać człowieka, zachowując dystans, a dzisiaj właśnie powinniśmy się poznać i przełamać pewne granice.
Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało i zaczęła podpalać przygotowaną ściółkę. Lisa, Matt i Sam. Imiona trzech pierwszych uczniów, którzy zjawili się tego wieczora. Niedługo potem zjawiła się reszta pierwszorocznych. Była to doskonała okazja, aby poznali się nawzajem. Większość była niepewna i lekko przestraszona. Nie wiedzieli czego się spodziewać. Lucille robiła jednak wszystko, aby stanąć na wysokości zadania. Chciała być nie tylko ich nauczycielką, ale także przyjaciółką. Nie była dobra w opiece nad dziećmi, dlatego postanowiła traktować ich jak równych sobie, dorosłych ludzi. Jej postawa szybko się opłaciła. Poznała większość osób i z każdym przeprowadziła przynajmniej krótką rozmowę. Niedługo potem ich grono się powiększyło. Na błoniach pojawiło się kilkoro uczniów ze starszych klas. W tym samym momencie ci młodsi speszyli się i zbili w grupki. Wyraźnie można było zauważyć, że starsi budzą ich szacunek, a niekiedy nawet strach. Może dzisiaj się to zmieni?
- Przynajmniej już wiem, dlaczego spotkanie jest tylko dla pierwszych klas - przemknęło jej przez myśl.
Od zawsze było tak, że starsi uczniowie próbowali nieco stłamsić tych młodszych. Jednak w Slytherinie wyglądało to zupełnie inaczej. Tam każdy miał szansę stania się kimś, jeśli był wystarczająco sprytny. Tutaj ewidentnie elitę tworzyła drużyna quidditcha i to oni ustalali, kto jest kimś ważnym wśród Gryfonów, a kto nie. Chyba że było się dzieckiem bohatera wojny. Tacy mieli łatwiej od samego początku, szczególnie Potterowie i Weasleyowie. Na samym szczycie hierarchii stał jednak kapitan drużyny, czyli Elizabeth Jonson, która właśnie zmierzała w stronę Lucille. Stanęła przed nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i obie zmierzyły się wzrokiem. Nie było w tym wrogości, ale można było wyczuć lekkie wyzwanie.
- Dziękuję. Za załatwienie sprawy z boiskiem. Inni nauczyciele nie potrafili tego rozwiązać, nawet nasza poprzednia opiekunka.
To wyznanie zupełnie ją zaskoczyło. W odpowiedzi uśmiechnęła się przyjaźnie, jednak nie potrafiła ukryć szoku, gdy dziewczyna wyciągnęła do niej rękę. Szybko się otrząsnęła i uścisnęła dłoń. Od teraz wszystko się zmieni. W duchu skakała z radości, że w końcu dotarła do tych dzieci i osiągnęła swój cel. Polubiła nawet tą Elizabeth, przypominała jej ją samą. Widać, że dziewczyna jest pracowita i może w przyszłości daleko zajść. Wzniosła chwila została jednak przerwana przez jednego z pierwszorocznych.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale dwóch chłopaków weszło właśnie do Zakazanego Lasu.
- Kto? - zapytała z wściekłością nauczycielka.
- N-n-nie wiem, n-nie widz-dz-działem kt-to to - chłopak zaczął się jąkać. Tylko tego brakowało. Obie zmierzyły go lekko pogardliwym spojrzeniem i rozejrzały się.
Lucille szybko przeliczyła osoby i nikogo z pierwszego roku nie brakowało. Musieli to być zatem chłopcy ze starszych klas.
- Brakuje Aarona i Bena. Może to Filch ich tam wysłał? Z tego, co wiem, odrabiają u niego jakąś karę. Chociaż znając ich głupotę, nie zdziwiłabym się, gdyby weszli tam z własnej woli - powiedziała z pogardą Elizabeth.
Lekkomyślni chłopcy z karą u Filcha? To brzmiało znajomo. Lucille sama w końcu ukarała jednych w taki sposób. Nie zdziwiłaby się, gdyby chodziło właśnie o nich. Las był niebezpieczny dla uczniów. Jedynie kilka osób potrafiło się w nim poruszać w taki sposób, aby nie rozgniewać żyjących tam istot, które w większości nie były łagodnymi jednorożcami. Dlatego też, jej irytacja zmieniła się w złość, a to zwykle nie kończyło się najlepiej. Ruszyła szybkim krokiem ku linii drzew, potrącając przy tym kilkoro uczniów, w tym Jamesa Pottera. Zupełnie zapomniała o tym, co jej mówił. Wyciągnęła przed siebie zapaloną różdżkę i ruszyła po śladach, zanurzając się w mrok.

***

Czarnowłosa dziewczyna siedziała przy stole wspólnym Slytherinu. Bawiła się kawałkiem tosta, którego nie mogła przełknąć, mimo tego, że siedzący obok niej Lestrange opychał się wszystkim, co miał pod ręką. Mimowolnie spojrzała na dziewczynę siedzącą przy Tomie i ich wzrok się skrzyżował. Była jedną z najładniejszych i najgłupszych osób w szkole. Nic dziwnego, że chłopak ją wybrał. Gdyby tak się nie stało, a ona nie leciałaby jedynie na prestiż i pozycję, nie złamałaby serca Lestrange'owi. Od tamtej pory Dom Węża podzielił się na przyjaciół Riddle'a i Lucille. Wszystko odczuły także inne domy, bo ta sytuacja była niczym wojna gangów. Nikt nie przebywał bez swojej grupy w pokoju wspólnym, a po korytarzach latały dyskretnie rzucone uroki. W skrzydle szpitalnym jeszcze nigdy nie było tylu uczniów po "wypadkach" na lekcjach.
W Lucille wszystko gotowało się z wściekłości. Nie mogła wyjść na gorszą i musiała być z Lestrangem, chłopakiem równie głupim, co dziewczyna siedząca obok Riddle'a. Wszyscy wiedzieli, że byliby idealną parą. Nawet oni sami, ale nie mieli dość odwagi, żeby przeciwstawić się zachciance pana Lorda Wężoustego. Każdy zachwycał się tym, że posiada ten sam dar, co Salazar Slytherin. Krążyły plotki, że może być jego zaginionym dziedzicem. Zdobył sobie tym szacunek Ślizgonów, ale Lucille uważała, że ten język nie był wcale taki trudny. Dziewczyna nauczyła się go przez czas, który spędzili razem w sierocińcu. Nie mówiła w nim tak płynnie jak Tom i robiła błędy, ale doskonale go rozumiała.
Gdy nie byli jeszcze wrogami, lubili spędzać razem czas i się uczyć. Brakowało jej tego, ale nie żałowała, że tak się stało. Odkąd uwolniła się od chłopaka, zaszła w niej duża zmiana. Stała się silna i zdawała sobie sprawę ze swoich możliwości. Zaczęła odkrywać różne dziedziny magii, nawet tej, która przez wszystkich nazywana jest czarną magią. Było to dla niej niezrozumiałe, bo większość tych zaklęć była naprawdę przydatna, szczególnie jeśli ma się wielu wrogów. Nauczyła swoich przyjaciół kilku czarów, ale poplecznicy Toma nie pozostawali im dłużni. Raz wygrywała jedna grupa, a raz druga. Ile to miało się ciągnąć? Tego nie wiedział nikt, ale żadne z nich nie chciało wyciągnąć ręki na zgodę.
Chłopak spojrzał na siedzącą obok niego wymalowaną dziewczynę. Z głupim uśmiechem na ustach wędrowała ręką po jego udzie. Chyba myślała, że go podnieci. Głupia dziwka. Gdyby nie jej kontakty z Lestrangem nie spojrzałby na nią. Nie przypuszczał jednak, że między nimi jest coś więcej niż przyjaźń. Źle to rozegrał, ale wszystko da się naprawić. Odwrócił wzrok i zmierzył czarnowłosą dziewczynę, siedzącą przy drugim krańcu stołu. Na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech zadowolenia. Miło było widzieć, że nie tylko on męczy się w związku. Chociaż z drugiej strony, nie podobało mu się, że Lucille Dark jest z tym chłopakiem. Sama jest dość niebezpieczna, a co dopiero gdy ma u swojego boku równie utalentowane osoby. Nigdy nie przypuszczał, że ta mała, zapłakana przybłęda stanie się rywalką dla niego. Była jedną z niewielu osób, które szanował. Gdyby przyłączyła się do niego, mogliby razem osiągnąć wszystko.
- Kotuś nie patrz tak na nich, jeszcze nie potrafisz zabijać wzrokiem - powiedziała dziewczyna i zachichotała.
- Powinnaś się z tego cieszyć.
Mówiąc to, przeniósł na nią spojrzenie. Natychmiast zabrała rękę z jego krocza. Jeśli nie zrozumiała aluzji, to na pewno wyczytała groźbę z samego tonu jego głosu. Tom zastanawiał się, jak czarownica z czystą krwią może się tak zachowywać. Przystawiała się do niego gorzej niż ta szlama Marta. Gdyby jeszcze w łóżku była dobra, ale jedyne co potrafiła, to jęczeć jak zdzira.
- Koniec z nami - rzucił przez ramię i wstał.
Dziewczyna chyba nie zrozumiała, co powiedział. W przeciwieństwie do reszty siedzących wokół osób. Wśród Ślizgonów zapanowała cisza, a wieść szybko dotarła do grupy przy drugim krańcu stołu. Wszyscy z niedowierzaniem patrzyli na swoją liderkę i siedzącego obok niej chłopaka, który wpatrywał się w byłą już, dziewczynę Riddle'a. Lucille z kolei odprowadzała wzrokiem wychodzącego z sali Toma. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, po czym chłopak szybko przeszedł przez drzwi. Skierował się prosto do łazienki na drugim piętrze. Miał już dość napalonych na niego dziewczyn, a w szczególności tej szlamiastej Marty.


______________________________________________

Cześć! Pod ostatnim rozdziałem pisaliście, że był on zdecydowanie za krótki. Naprawdę bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ to znaczy, że historia Was wciągnęła i chcecie więcej. Dlatego też próbowałam wyciągnąć nieco więcej z tego rozdziału. Nie wiem czy mi się udało i czy tego oczekiwaliście, dlatego byłabym bardzo wdzięczna za komentarze i rady. 
Jeśli chodzi o rozdział 6, to niestety nie jestem w stanie określić, kiedy się pojawi. W tym tygodniu wyjeżdżam na kolejny wolontariat (jeśli lubisz pomagać to zapraszam :D), a po powrocie jadę na wakacje. Może uda mi się go dokończyć w wolnym czasie, ale najprawdopodobniej pojawi się dopiero w połowie sierpnia. Gdy dowiem się więcej, napiszę o tym w tablicy ogłoszeń. 
Tak więc życzę Wam również udanych wakacji i do usłyszenia! 

2 komentarze:

  1. Jak zwykle dla mnie najlepsza była końcówka z Tomem. Uwieeeelbiam go xD
    Z tego co zauważyłam masz głównie błędy interpunkcyjne i w pewnym momencie pojawiło się dużo powtórzeń m.in. "być". Niestety nie rozpiszę się, bo jestem na telefonie :( ALE rozdział bardzo mi się podobał, chociaż nadal jest za krótko :D Jestem też ciekawa, co też te bachorki niedobre wymyśliły :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interpunkcja to moja zmora. xD
      Jeśli chodzi o powtórzenia, to w tym rozdziale jest ich rzeczywiście dużo. Starałam się je wyeliminować, ale niekiedy brzmiało to dziwnie. Mam nadzieję, że nie utrudniało to zbytnio czytania. :D
      W każdym razie cieszę się, że Ci się podobało. Może następny napiszę jeszcze dłuższy, ale to chyba i tak nic nie zmieni, bo nie chcę zbytnio gonić z głównym wątkiem, który dopiero się pojawia. Dzieciaki jak to dzieciaki, wymyśliły coś bardzo głupiego. Jednak o tym dopiero w następnym rozdziale. :D

      Usuń

Czytasz? Skomentuj! Każdy komentarz motywuje mnie i zachęca do pisania. Przez wzgląd i szacunek dla mojej pracy, zostaw po sobie ślad. :)