sobota, 2 lipca 2016

[4] Elastyczne serce


,,Szukam nauczyciela i mistrza 
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę 
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia 
niech oddzieli światło od ciemności"


Stała oszołomiona na brzegu lasku. Ile spędziła w nim czasu, zanim udało się jej go opuścić? Ból w dłoniach zmienił się w tępe uczucie. Czyli długo. Był środek nocy, a ona stała sama, za plecami mając drzewa, a przed sobą wielką polanę. W dzień na pewno było tu przepięknie. Teraz jedyne, na czym mogła się skupić, to myśli o tym, co kryje się wśród wysokich traw. Przynajmniej nic nie może być gorsze od lasu, z którego wyszła. Mimo to otwarta przestrzeń ją onieśmielała. Nie może jednak stać tak i czekać na cud, musi iść dalej. Postąpiła krok i weszła na polanę. Potem kolejny i jeszcze jeden. Szła długo, nie zważając na ostre kolce raniące jej nogi i stopy. Prawa, lewa, prawa, lewa. Powtarzała to w kółko, a z jej oczu płynęły łzy. Zmęczenie, ból, bezradność, zagubienie — wszystko to spływało wraz z kroplami i znikało w ziemi. Tej samej, która dała jej życie i tej, która je brutalnie odbierze zaledwie kilka godzin później. Zaśmiała się gorzko na tę myśl i przedzierała dalej.
Nim się zorientowała, niebo zaczęło zmieniać barwę na szaro-niebieską. Nadchodził świt. Ledwo powłóczyła nogami, a jedyne co miała na horyzoncie oprócz wysokich, zielonych traw, to drzewo. Wielkie i rozłożyste, otoczone jedynie białymi stokrotkami. Tuż za nim rozciągał się niski, kamienny murek, który zdawał się nie mieć końca. Przynajmniej będzie miała gdzie odpocząć. Chociaż chwilkę. Padła na ziemię, przy samych korzeniach. Była tak wycieńczona, że nie dałaby rady podnieść się o własnych siłach. Po prostu leżała. Leżała i oddychała, wpatrując się tępo w niebo, przesłonięte liśćmi.
- To chyba dąb - przemknęło jej przez myśl.
Przymknęła oczy i wciągnę w płuca chłód poranka, przesiąknięty zapachem kwiatów. Jej życie może nie było długie, ale przynajmniej śmierć będzie miała piękną. Poczuła, że coś delikatnie gładzi jej twarz. Otworzyła oczy i rozejrzała się wokół, ale jedyne co zobaczyła, to liście szybujące na wietrze. Tyle że wiatru nie było. Trawa wokół polanki wciąż pozostawała nieruchoma, ale liście i gałęzie miotały się jak szalone. Kilka przemknęło tuż obok niej. Słyszała coś. Zwykły człowiek wziąłby to jedynie za szum wiatru. Ona jednak rozumiała, WIDZIAŁA. Obrazy przemykały w jej głowie jak szalone. Każdy liść, który otarł się o nią, powodował wizję. W ciągu kilku minut, jej umysł zalała wiedza o dziesiątkach tysięcy lat i ludziach, będących tym, czym jest ona sama. Zrodzeni z drzewa. Zrodzeni ze śmierci, aby inni mogli żyć. Ich życie zawsze usiane było krwią, ale także szczęściem. Przynajmniej tych, którzy postępowali według zasad. Była jedynie małą dziewczynką, ale wiedziała, że czeka na nią zadanie. Nie zdawała sobie sprawy, jakie ono będzie i co ze sobą sprowadzi, ale była pewna jednego - jeśli go nie wypełni, stanie się coś strasznego. Nie tylko z nią, ale także z ludźmi, na których będzie jej zależeć. Nie dopuści do tego.


***

Kolacja dłużyła się jej jak nigdy. Szczękanie sztućców, gwar rozmów, szuranie krzeseł. W kółko to samo, a każdy dźwięk doprowadzał ją do szału. Miała ochotę wstać i krzyczeć, by zaraz potem zanieść się szlochem. W tej chwili była jak huragan, zamknięty w górze lodowej. Niepewność, podejrzenia, poczucie zdrady. Wszystkie te emocje kotłowały się w niej i walczyły o dominację. Spojrzała na wesołych ludzi wokół niej. Nikt nie wiedział, co właśnie rozgrywało się w jej umyśle. A jeśli przyjdzie jej zabić ich wszystkich? Polubiła te dzieciaki i nową pracę. Nie minął nawet miesiąc, a już nie wyobrażała sobie dnia bez odjęcia punktów uczniom, dziwnych opowieści Luny, czy docinków ze strony Petera. Nie przypadł jej do gustu i denerwował na każdym kroku, ale był w pewien sposób częścią jej życia. Uczniów też polubiła. Co prawda należała do surowych nauczycieli, ale czuła, że zyskała sobie ich sympatię. Gryfoni wciąż pozostali nieufni, jednak liczyła, że zmieni się to na jutrzejszym ognisku. Tydzień przekonywania dyrektorki, że nie spalą błoni, a takie zabawy są bezpieczne, miały zapewnić jej lepsze kontakty z dziećmi. A tu co? Znajome mrowienie na przedramionach, które zapowiadało rychłą śmierć jej wrogów. Albo przyjaciół.
Ostatnio, gdy to poczuła, stała z Tomem przed matką błagającą, aby ocalić życie jej synka. Kobieta umarła, ale chłopiec przeżył. To od tarczy Lucille odbiło się zaklęcie, które niemal zabiło jej ukochanego. Co prawda rykoszet trafił również dzieciaka, ale jedyne co mu po tym pozostało to blizna na czole. Podobno jakaś równowaga została zachwiana i dlatego musiała zrobić wszystko, aby ją przywrócić. On miał być wybrańcem, ale prawda jest taka, że gówno potrafił. Ostatecznie to ona musiała zabić Voldemorta. Nie miała wyrzutów sumienia, bo jej Tom umarł wraz z Lily Potter. To, co odrodziło się z krwi Harry'ego było złem, które należało zniszczyć. Samego chłopaka z czasem polubiła i nawet została chrzestną jego syna. Nie zmieniało to faktu, że wciąż był dla niej głupim i lekkomyślnym dzieciakiem, którego trzeba ochraniać. No właśnie, czy dalej musi to robić? Jej tatuaże zniknęły tydzień temu. Coś jednak musi pojawić się na ich miejscu. Nowa misja może zmienić znany jej świat tak jak ostatnio. W końcu jednak wyszła na tym najlepiej, więc może powinna zaufać sile, która ją tu wysłała? W każdym razie pierwszym podejrzanym jest pan L. Iwanow. Straciła tatuaże, gdy wrócił do Hogwartu. Poza tym nie odbyła się żadna kłótnia o boisko. Właściwie o nic się nie kłócili, bo unikał jej jak ognia. Co prawda nigdy też do niej nie lgnął, ale w obecnej sytuacji jego zachowanie nie wróży niczego dobrego. Coś jest na rzeczy i mimo że przez ostatni tydzień łażenia za nim niczego się nie dowiedziała, w końcu odkryje prawdę.
- Mogłabyś wymyślić dla uczniów lepszą atrakcję niż palenie drewna. Większości takie prostackie zabawy się nie podobają. Kilka uczennic nawet skarżyło mi się na to...
Paplanina po jej lewej stronie nie ustawała. Peter chyba nigdy się nie zamykał, nawet jeśli był w jej pobliżu. Są oficjalnymi rywalami, ale mimo to wciąż gada i gada. Gdyby jeszcze mówił z sensem, to może nie drażniłoby jej to aż tak bardzo. Właściwie cały dzień był dla niej męczący i stresujący. Jakoś wyładować się musiała, chociaż liczyła, że gorąca kąpiel załatwi sprawę. Może rzeczywiście tak by było, gdyby ten idiota nie złapał jej za nadgarstek, kiedy wstawała. Nie spodziewała się, że miał tyle siły. Nie było to groźne, ale lata ciężkich misji i porywczy charakter Lucille zrobiły resztę. Błyskawicznie obróciła się, porywając ze stołu nóż i wbijając go prosto w rękaw mężczyzny. Była sławnym aurorem i nie zawdzięczała tego jedynie nieprzeciętnym umiejętnościom magicznym. Peter natychmiast puścił jej rękę i pośpiesznie wyciągnął nóż. Spojrzał na ostrze, którego zwykle używał do krojenia mięsa. Niewielkie i raczej mało groźne. Przynajmniej tak sądził, dopóki nie zobaczył dziury w szacie. Przez jego ciało przeszedł dreszcz, a na karku pojawiło się kilka kropel potu. Na jego szczęście, większość uczniów właśnie opuszczała salę i niczego nie zauważyła. W przeciwieństwie do nauczycieli. Ludzie siedzący przy stole zamarli. Kilkoro upuściło nawet widelce, a niektórzy niemal nie zadławili się winem czy sokiem. Każdy znał temperament panny Dark, chociażby z opowieści. Lubili ją i mimo ciętego języka, uważali za miłą, jednak nikt nie zapominał kim jest i co robi z wrogami. Nie była sadystką i chciała tylko postraszyć mężczyznę. Każdy zdawał sobie z tego sprawę. Jednak zwężone źrenice, zamglone spojrzenie i powolne ruchy, gdy opuszczała salę, nikogo nie uspokoiły.

~

Pośpiesznie weszła do pokoju, zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie plecami. Czuła, jakby traciła władzę w nogach. Zjechała w dół, siadając na ziemi i obejmując ramionami kolana. Przymknęła oczy. Ból. Nieustanny. Towarzyszył jej, odkąd pamięta. Był z nią, gdy rozrywała korę, boleśnie raniąc dłonie i zdzierając paznokcie. Usiłowała wtedy wydostać się z drzewa, które dawało jej schronienie, dopóki ciało, jakie miała przybrać, nie osiągnęło odpowiednio dobrej kondycji. Ciało dziewczynki, pochowanej pod niczym niewyróżniającą się brzózką. Drzewem, którego kora przybrała kolor czarny, tym samym stając się łonem dla ciemnowłosej czarownicy. Zrodziła się wtedy w bólu. Jednak w przeciwieństwie do ludzi, to nie ona go zadała, lecz przyjęła na siebie.
Zacisnęła powieki. Myślała właśnie o Tomie. Tym razem była po tej drugiej stronie. Zraniła go i bynajmniej nie wtedy, gdy jego ciało zmieniło się w proch. Zniszczyła go jeszcze w Hogwarcie. Wiedziała o jego ambicji, planach i zdawała sobie sprawę z jego najskrytszych pragnień. Wykorzystała fakt, że ona to wszystko ma. Gdyby nie powiedziała mu, że nigdy się nie zestarzeje, nie będzie mieć dzieci, a przeznaczone są jej wielkie czyny dla świata czarodziejów, wszystko potoczyłoby się inaczej. Zgubiło go jej pragnienie wyższości. Wtedy nie przypuszczała, że będzie musiała pozbawić go życia. Była to dobra decyzja i postąpiłaby tak samo, ale nie wiedziała, co przyniesie jej przyszłość. Obawiała się decyzji, które przyjdzie jej podjąć.
- Weź się w garść - powiedziała, wymierzając sobie dwa policzki.
O tak, ostry ból był zdecydowanie lepszy niż to tępe uczucie w przedramionach. Od razu zaczęła myśleć jaśniej i odzyskała część siły. Skierowała się więc do łazienki i napełniła wannę gorącą wodą. Wlała lawendowy olejek, który zawsze ją uspokajał i pogrążyła się w myślach. Ciepło wody przyjemnie niwelowało odrętwienie ramion i rozluźniało mięśnie. Uśmiechnęła się na myśl o nożu w rękawie Petera. Zastanawiała się, czy bardziej martwiła go dziura w szacie, czy fakt, że mogła trafić w rękę. Wkurzał ją jak nikt i miała ochotę przedziurawić mu coś więcej niż rękaw, ale z drugiej strony przyzwyczaiła się do niego. Codzienne docinki i przekomarzanie się sprawiało jej pewną przyjemność i pozwalało się odstresować. Czasami przesadzał, jak na przykład dzisiaj, ale i tak był o niebo lepszy od Iwanowa. Nie dość, że wampir, to jeszcze z Rosji. Do tego cham, gbur, prostak i nieokrzesany typ. Zanurzyła się cała pod wodą, po czym szybko wyszła z wanny, ubrała za dużą męską koszulkę, w której spała i skierowała się do salonu. Kiedy ogarnia ją taki stan i rozchwianie emocjonalne tylko jedna rzecz jest w stanie jej pomóc. Podniosła wieko pianina i usiadła na stołku, a dźwięki same zaczęły wypływać spod jej palców. Przymknęła oczy i zaczęła śpiewać.

Why can I not conquer love?
And I might have thought that we were one
Wanted to fight this war without weapons
And I wanted it, I wanted it bad
But there were so many red flags

W jej lekko zachrypniętym głosie można było odnaleźć wiele emocji. Zawsze śpiewała o tym, co czuła. Robiła to dla siebie. Nie zapisywała tekstów ani nut, szybko je też zapominała. W jej pamięci zawsze jednak zostawały obrazy, które widziała podczas grania czy śpiewania.

You did not break me
I'm still fighting for peace
I've got thick skin and an elastic heart*


Zakończyła grę kilkoma wysokimi dźwiękami i głośno wypuściła powietrze. Była spokojna, choć wciąż się martwiła. Zamknęła wieko instrumentu i usłyszała głośne pukanie do drzwi. Przemknęło jej przez myśl, że to Minerwa chce zrobić jej pogadankę o niewłaściwym zachowaniu przy kolacji. Zupełnie jakby miała kilka lat i była niegrzeczną dziewczynką, a nie dorosłą kobietą z niemałym doświadczeniem w zabijaniu. Otworzyła drzwi z uśmiechem, nawet nic na siebie narzucając i doznała szoku. Stała przed nią osoba, której najmniej by się w tej chwili spodziewała.
- Dostałem sowę i mam stawić się w Ministerstwie. Ty też. Kingsley chce nas widzieć. Jeśli nie wierzysz, to sama przeczytaj. Czeka nas praca - ostatnie powiedział z miną, jakby zjadł cytrynę.
Lucivar wyciągnął przed nią kopertę ze złamaną pieczęcią Ministra Magii. Lucille szybko otrząsnęła się z szoku i obdarzyła go nieufnym spojrzeniem. Powoli sięgnęła po list. Wtedy wszystko się zaczęło. Z chwilą, gdy wzięła do ręki kawałek papieru, poczuła niewyobrażalny ból w przedramionach. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła. Osunęła się na ziemię, a z jej ust wydobył się stłumiony krzyk. Zaczęła się trząść.
- O Merlinie - powiedział mężczyzna i szybko przeniósł ją na kanapę.
- Nie czaruj. Samo przejdzie. Zostaw mnie.
Tylko tyle zdołała wyszeptać między krzykiem i szlochem. Łzy same zaczęły spływać z jej oczu i mieszać z krwią, którą miała pokryte już całe ręce. Zrobił tak, jak prosiła, choć nie rozumiał co właśnie się działo. Po kilku przerażających chwilach krew przestała lecieć i zaczynała krzepnąć. Lucille leżała nieruchomo. Jedynym znakiem, że żyła były krople, które wciąż nie przestawały lecieć z jej oczu. Lucivar przyniósł z łazienki małą miseczkę z wodą i zanurzył w niej ręce kobiety. Wywołało to jeszcze większy ból, ale przyniosło też ulgę. Krew w miejscach przecięcia skóry zastygła i zmieniła swoją barwę na czarną. Wszystko ułożyło się w znaki przypominające runy. Był to zapomniany język, w którym ludzie przemawiali do żywiołów, prosząc o urodzajne plony, deszcz, słońce, dzieci i spokojną śmierć. Starożytny i zapomniany język czarodziei. Lucille nie umiała się nim posługiwać, jednak doskonale wiedziała, co jest spisane na jej rękach. Z jej oczu znów poleciały łzy. Tym razem radości. Rozkaz brzmiał: zniszcz uzurpatora Wielkiego Węża, ocal prawowitych potomków Wielkich Władców. Zrozumiała.



* Wybrane fragmenty utworu Sia - Elastic Heart. Aranżacja grana przez Lucille bardzo różni się od oryginalnej piosenki, jednak ważny jest w tym wszystkim tekst, który oddaje nastrój i uczucia bohaterki.

__________________________________________

Witajcie! Pisanie tego rozdziału szło mi wyjątkowo ciężko. Mam jednak nadzieję, że sprostałam waszym oczekiwaniom. Na kolejny będziecie musieli czekać równie długo, ponieważ wyjeżdżam na tydzień i nie będę miała dostępu do internetu. Chciałabym podziękować wam za wszystkie uwagi i komentarze. Poprzednie rozdziały nieco już poprawiłam i starałam się nie popełniać tych samych błędów tutaj. W każdym razie trzymajcie się i do usłyszenia! :)

5 komentarzy:

  1. Oooo rozdział :D Jutro przeczytam, bo dziś nie mam czasu :( Wpadłam tylko powiadomić o nominacji do LBA na moim blogu:
    https://naprzeciw-przeznaczenia.blogspot.com/p/lba.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednak przeczytałam dzisiaj xD Nie mogłam się doczekać. Zdecydowanie mniej błędów! Dużo lepszy tekst tylko kurczaki za któtki! Ja chce jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się, aby następny rozdział był dłuższy, ale nic nie obiecuję. Z tym trochę się śpieszyłam, bo chciałam go opublikować przed wyjazdem. W tym tygodniu zacznę pisać dalej. Akcja mi odrobinkę zbyt przyśpieszyła, więc postaram się ją odrobinkę zwolnić. W każdym razie bardzo się cieszę, że się podoba. :D

      Usuń
  3. Więc tak jestem po przeczytaniu wszystkiego i teraz jestem jak " Boze świety ale to zajebiste XD " Kreacja świata to miód, malinki i orzeszki. Uwielbiam cię <3 A to opowiadanie już pokochałam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie motywuje do pisania bardziej niż takie komentarze. Dziękuję!

      Usuń

Czytasz? Skomentuj! Każdy komentarz motywuje mnie i zachęca do pisania. Przez wzgląd i szacunek dla mojej pracy, zostaw po sobie ślad. :)